Strona Gminy Zakroczym

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
 
  •  
  •  
  •  
  •  

Staw na Strudze

To ciekawe miejsce jest pozostałością po majątku Mochty. Przed II wojną światową właściciel przegrodził zaporą niewielką rzeczkę i wybudował małą elektrownię wodną. Ze spiętrzonych wód powstał staw. Cała okolica poprzecinana jest ślicznymi brukowanymi alejami leśnymi. Dziś, oprócz samego stawu można obejrzeć resztki budynku elektrowni, zaporę oraz warto wybrać się na spacer alejami prowadzącymi przez tajemniczy las...


Aby trafić w to miejsce należy z szosy Zakroczym - Płock zjechać za drogowskazem na Mochty. Brukowaną szosą jedziemy na południe w stronę Wisły, później w kierunku zachodnim kierujemy się na widoczny komin cegielni. Nie dojeżdżając do niej, obok budynków mieszkalnych pracowników cegielni zjeżdżamy wąską drogą w dół skarpy. Przy pierwszych zabudowaniach jakie widzimy w lesie, przez kamienny mostek na Strudze skręcamy w prawo i stromo w górę. Dojeżdżając do dużej polany, na jej skraju skręcamy w prawo wzdłuż szpaleru wysokich dębów. I już po chwili brukowaną aleją dojeżdżamy do stawu.

 

 

A oto tekst i zdjęcia, które przesłał nam Pan Arkadiusz Szaraniec za co gorąco dziękujemy.

Jezioro Smok
czyli
taka tam bajęda historyczno-mityczno-mistyczna


Zakroczym leży na wysokim brzegu Wisły. Przeciwległy jest niski, chroniony wałami, przeto był często zalewany przez kapryśną król ową polskich rzek. Starosta zakroczymski na sejmach w czasach Złotej Rzeczpospolitej co rok referował co komu Wisła zabrała, a gdzie i komu przydała - a były to nieliche kawały ziemi. Nikt nie znał dnia ani godziny przy wiosennych powodziach, a kiedy szła kra to każdy zanosił nowenny - tak to rządziła Pani Wisła przez wieki. Co z tego, że ślizgały się po niej dziesiątkami pakowne galary, szkuty, komięgi, baty i barkasy, tudzież wielgachne tratwy, a na każdy jarmark zakroczymski byle kmiotek przybywał wypchanym po wręby czym ta miał drewnianym czółnem, którego burty ledwie na piędź nad wodę wystawały. A rybitwy, na kępach chętnie zamieszkujący, przynosili całe połcie suszonego jesiotra i łososia a zaraz je na sól mieniali, na kute harpuny, nowe sieci, garnki gliniane aż z Iłży, kożuchy z Litwy.
A Zakroczym stał i dumnie patrzył na ten wartki ruch na wodzie i ziemi, pewien swej pozycji i przyszłości, skoro przeszłość była tak bogata i znaczna. Przecz o małe ździebełko nie został stolicą- padło w końcu na Warszawę, też gród na wysokiej skarpie, ale wahano się pomiędzy kilkoma, i myślały głowy kanclerzy czy aby nie szumny Płock, gdzie królów chowano, abo też sławetny Czerwińsk, gdzie Jagiełło wojska swe pod Grunwald zdążając przez most pontonowy kunsztowny bardzo przeprawił chyżo, czy właśnie Zakroczym, gdzie z dawien dawna traktaty, jeszcze z Krzyżakami ustalano, a i poselstwa cudzoziemskie zawsze stawały na popas.
Gościli owi posłowie w okazałym dworze królewskim, nie raz, nie dwa pohulali dostojni goście w karczmach (a i do zamtuza zawitali, bo na Solnej dwa takie przybytki dobrze prosperowały) a rankiem formowali grzeczny orszak i miejscem starodawnym przeprawiali się przez Wisłę na drugi brzeg i stamtąd z honorami prowadzeni, podążali do wrót Zamku Królewskiego, takoż na skarpie wiślanej postawionego. Nie czekał na polskie saluty powitalne Carolus Gustavus Rex, kiedy to swoje oddziały mostem rzuconym przez Wisłę przeprawiał. Mistrz Dahlberg uwiecznił ową scenę, a nie żałował rylca i takoż naszkicował siedm pagórków, na jakich in modo Rzymu - Wiecznego Miasta sam Zakroczym jest położony. Nie każdy to zoczy, uważnego oka i bystrego umysłu to wymaga.
A pomiędzy tymiż pagórkami parowy biegną. W Zakroczmiu akuratnie nimi drogi poprowadzono, najsampierw ledwie bite, potem dylami wykładano, a finalnie brukiem z kamieni rzecznych. Wyboistym, ale trwałym. Takich to rowów na wysokim brzegu Wisły pełno jest. Czasem jako schronienie, szczególnie to mocno zarośnięte, służyły - dla ludzi i bydląt, kiedy Jadźwingowie i Pieczyngowie radzi napadali Mazowsze, pustosząc je nieraz bez litości. Czego nie zabrali to spalili, co się dało w perzynę obrócili. Jeden taki podjazd Pieczyngów udało się miejscowym w pole wyprowadzić, na rozległe, niby równe a podmokłe, szerokie ługi zwabić i tam go częścią wyrżnąć w pień, częścią w pień wziąć - osadzano ich potem na surowym korzeniu, ale w środku lasów, aby nie zbiegli. A samo miejsce potrzeby Pieczoługi zwać zaczęli i tak już zostało. Na Duchowiźnie, gdzie przystępny bardziej brzeg i piękne kępy pośrodku nurtu, takoż są parowy głębokie. Woda je żłobiła, często też strumień nie lada jaki dołem ciecze. Jeden z nich nie tylko stromy, ale długi i kręty jest. Płynie nim rzeczułka mała, Strugą zwana, roztoka niby mała, ale wiosną i jesienią całe drzewa z koronami i korzeniami potrafi wyrywać i nosić, z obfitego źródła idąca, przy byle deszczu tyle z boków posiłków dostaje, że pieni się i żółcią tryska od piasku zrywanego ze zboczy.
Kto uda się ścieżką wiodącą samym brzegiem parowu w górę Strugi trafi na śródleśne jezioro, małe ale głębokie i ciche. Czuwaj ą nad jego ciszą i spokojem wysokie, rozłożyste drzewa, takoż wiekowe, grube dęby. Pochylają się lekko i patrzą na swe odbicia w ciemnej tafli wody. Czasem tylko ni stąd, ni zowąd wiatr, podmuch zabłąkany zawiruje i pomarszczy zwierciadło, drobny deszcz posieka, ale już po chwili zapada ta sama cisza i spokój, pełen cienia nawet w upalny i jasny, letni dzień.
Pomiędzy tymi wysokim, strzelistymi, ciemnymi drzewami jedno jest zupełnie inne - to samotna, jedna jedyna tutaj wierzba płacząca, na samym brzegu, tuż nad taflą jeziora rośnie i tak pochylona zwiesza aż do wody swe miękkie, zielone warkocze. Skąd się tutaj wzięła? Nikt z miejscowych nie odpowie na to pytanie, bo brzegi jeziorka są bezludne, najbliższe zabudowania są dość daleko stąd, tak na pianie koguta. Zresztą jak pytać konkretnego wieśniaka skąd i dlaczego rośnie tu sobie jakieś drzewko? Popatrzyłby tylko spode łba na miastowego i tylko wzruszył ramionami. A co by pomyślał to już lepiej nie wnikać.
Ale odpowiedź przyszła „sama". Bo zwykle tak się dzieje, że jeśli czegoś szukamy, to po jakimś czasie, ale w najmniej spodziewanym momencie pojawia się to, za czym tak się uganiamy i tajemnica rozwiązuje się w oka mgnieniu. Trzeba tylko połączyć w jedno wszystkie pozornie oderwane elementy, które tak naprawdę zawsze tworzyły całość, ale my patrzyliśmy na niąniewidzącym wzrokiem. I owo coś nieodgadnione staje nam przed oczami jako coś jasnego i oczywistego.
A więc te siedem wzgórz na jakich leży od zawsze Zakroczym, które tak od razu zoczył i wy rysował Dahlberg - to wcale nie jest przypadek. Jeśli uważny obserwator popatrzy na mapę, połączy te punkty w całość (a każdy jest wyznaczony specjalnie usypanym kurhanem jeszcze przez praszczurów naszych za czasów głębokiego neolitu) to otrzymuje jasny obraz - tak, toż to Wielka Niedźwiedzica! Gwiazdozbiór najbardziej widoczny, z najjaśniejszą na firmamencie gwiazdą Północy i tak przydatny dla myśliwych, błąkających się po bezkresnych lasach i rybaków, którzy po gwiazdach czytali kierunek i porę nocy.
Nasze mazowieckie Stonehenge? Zakroczymski płaskowyż Nazca? Miejsce kultu, „środek świata" dla tamtych ludzi sprzed tysięcy lat, tak bezradnych wobec potęgi natury, bezkresu kosmosu, bezmiaru lasów, wód potężnych, biegnących znikąd do nikąd, a gór wysokich a znikających w morzu słonym, z którego przybywali przeróżni obcy? Gdzież go szukać jak nie nad Wisłą, nad którą w Krakowie czakram, jeden z siedmiu na świecie, drogą jedyną przez setki i tysiąclecia?
Oddychali z ulgą na widok tego wysokiego brzegu z siedmioma pagórkami mieszkańcy powracający z długich wypraw, i ci podążający szlakiem bursztynowym z południa Europy na jej północ, a takoż zmierzający ze wschodu na zachód, szlakiem jedwabnym, z mirrą, kadzidłem i droższymi od złota korzeniami.
A co ma do tego Struga, jej parów głęboki i to niezwykłe, śródleśne, utopione wśród drzew jeziorko? Ano wiele, tajemniczy krąg siły obejmował siedem wzgórz, ale tuż za jego granicą hulały ciemne siły, które można było przebłagać, ale zwykle na krótko. Dlatego nikt tam się nie osiedlił. Nawet kiedy przez wieki całe, tuż obok na Duchowiźnie, zatrzymywały się najpierw rozliczne galary, baty, panował gwar, a potem była przystań z prawdziwego zdarzenia i cumowały do niej parostatki hrabiego Zamoyskiego - to nad samą Strugą było pusto... Byli śmiałkowie, którzy próbowali to miejsce objąć w posiadanie, ale zwykle to się marnie kończyło i mizerne resztki po nich pozostawały, i zaraz potem znowu wracała ta sama cisza i pustka co zawsze.
Może nie wszystkie dawne bóstwa i boginki. Prasłowiańskie i wcześniejsze odeszły na zawsze, nie wszystkie święte gaje wy cięto... Pono w tym miejscu oddawano cześć bożkom wody, burzy, piorunów, tych sił, które zagrażały mieszkańcom i przybyszom. Ciskano w głęboki parów rybę, kościany grot, łuskę jesiotra, pazur niedźwiedzia, szczękę wydry, sztylet z rogu jelenia czy renifera, srebrną zapinkę, kawałek bursztynu - na przebłaganie. Kiedyś nawet złożono ofiarę z młodej dziewczyny o długich jasnych włosach. Wyrosła tam potem, nie wiadomo jakim sposobem, bo w pobliżu nie ma wcale takich drzew, jedna samotna, wiotka wierzba płacząca. Kiedy rosła, rosła i w końcu padała ze starości, zaraz na jej miejscu pojawiała się następna - ale zawsze tylko jedna jedyna. Razu pewnego przybiła do brzegu, u bram parowu Strugi długa łódź -drakkar normańskich wojowników i kupców. Płynęli do swego legendarnego miasta Truso, słynącego z kunsztownych srebrnych ozdób i wyrobów z bursztynu, a wracali z dalekiej wyprawy aż na Ruś, do Nowogrodu Wielkiego, do swoich pobratymców Rurykowiczów, a byli też nawet w dalekim Bizancjum.
Wikingowie rozbili obóz przy Strudze, jak zwykle poza zwyczajowym miejscem tarży (i na otwartym brzegu, aby uniknąć podstępnego, nagłego ataku) i prowadzili handel z miejscowymi. Ich przywódca, Eryk o białej grzywie, twarzy spalonej słońcem Południa rychło się zorientował z czym ma do czynienia. Namówił jednego śmielszego otroka i ten pokazał mu cały parów, opowiedział jakie ZŁE tu siedzi. Chmurny Wiking wrócił na okręt i pomimo sprzeciwu załogi wziął na obiatę drewniany, okuty brązem święty smoczy łeb, zakładany na dziobie smukłego okrętu tylko na wojenne wypady, noszący wiele śladów ognia, blizn od strzał i oszczepów oraz wylewanej nań krwi baranów. I cisnął ten smoczy łeb prosto w odmęty Strugi, na samo dno parowu. Ale dzięki temu odpłynęli cało. Od tej pory miejscowi zaczęli zwać tę część Strugi, zamieniającą się w jezioro - Smokiem i tak już pozostało do dziś...