Rada Miejska w Zakroczymiu
09.07.200910:06
Firma EKO-FRUIT pod wodzą Ireneusza Kostrzewskiego, swego założyciela i pomysłodawcy owocowej eko-serii godnie tam reprezentowała Zakroczym.
Ireneusz Kostrzewski:
- Jestem producentem 3 z 20 ekologicznych produktów z certyfikatem, zarejestrowanych obecnie na Mazowszu. Są to: nalewka wiśniowa, konfitura wiśniowa i wiśnie z alkoholem. Jak doszło do ich powstania? O, to jest cała opowieść. „Ojcem chrzestnym” nalewki jest sam Michał Sumiński, znakomity myśliwy i gawędziarz, gospodarz „Zwierzyńca”, przyjaciel naszej rodziny, wspaniały człowiek, o którym mało kto wie, że jest także wielkim smakoszem. On to, kilka lat temu, po wypróbowaniu wiśniowego soku, przyrządzonego według starych, domowych receptur – a zajmowały się tymi przetworami wspaniałe gospodynie, bo moja mama i babcia! – podrzucił pomysł, aby „do tego wspaniałego smaku dodać jeszcze trochę mocy”. No i tak się stało. Jego syn, Piotr Sumiński, bywały podróżnik, także doświadczony smakosz, orzekł potem, że nie ma lepszej nalewki na świecie. Potraktowałem to oczywiście przede wszystkim jako miły komplement, ale też zachętę do moich poszukiwań kulinarnych.
A wszystko tak naprawdę zaczęło się kilkadziesiąt lat temu, odkąd kupiłem moją pierwszą działkę i zajmuję się produkcją owoców i warzyw. Należy przy tym wspomnieć, że Ziemia Zakroczymska zasłużenie od wieków słynie ze swoich znakomitych produktów rolniczych. Na moje poszukiwania, a także na taki potrójny zestaw produktów, a przede wszystkim na ich smak, zapach i jakość nalewki, konfitury i wisien złożyła się zatem tradycja lokalna i moja tradycja rodzinna. I także to, że oprócz innych pól i działek własnych i dzierżawionych prowadzę też duże ekologiczne gospodarstwo – 100 hektarów ziemi, na której nie stosuję żadnych nawozów sztucznych, ani chemicznych środków ochrony roślin. Same truskawki zajmują 20 hektarów.
Poza tym od wielu lat zajmuję się skupem owoców i warzyw oraz posiadam już własne chłodnie, w których mogę przechowywać zebrane plony. Ważna jest taka baza. Na domowe potrzeby wystarczy nawet mała spiżarnia, murowana piwnica, szklany gąsior i małe słoiki. Na większą skalę to już nie wystarcza. Ale mogę powiedzieć, że w sumie niewiele się zmienia. Wciąż jednak pozostaje to, co najważniejsze czyli ich podstawa – czyste, świeże owoce oraz ich naturalna, niczym nieskażona moc, smak i jakość. I to jest właśnie celem moich wysiłków.
Pominę tutaj opisy naszych długich, żmudnych starań o zarejestrowanie tych produktów, szczególnie 18%-owej nalewki. Najważniejsze jest to, że mogą one teraz trafić do ludzi, którzy poszukują czegoś innego, niż nasycone chemicznymi utrwalaczami towary, jakie można znaleźć na półkach supermarketów. Moje nalewki, konfitury, wiśnie pojawiają się na takich kameralnych festynach, jak ten zorganizowany przez Izbę Produktów Regionalnych na Nowym Świecie w Warszawie - czyli imprezach, na których pojawiają się ludzie świadomi tego, czego szukają. Rzeczą charakterystyczną jest to, że zanim dokonają zakupu lubią posmakować, porozmawiać, dowiedzieć się czegoś więcej o tych produktach. Panuje tu miła atmosfera, dla której także warto przyjeżdżać.
Dodam jeszcze, że moja działalność na tym polu „owocuje” na bardzo różne sposoby. Kiedyś głównie eksportowałem za granicę wielkie partie owoców i warzyw. Zmienił się rynek, zapotrzebowanie, trzeba szukać wielu różnych, nie tak masowych odbiorców. Teraz też dostarczam swoje ekologiczne surowce – czyli świeże owoce do ponad 20 warszawskich cukierni. Ale to tylko jeden z epizodów. Inny przykład też może zainteresować wielu smakoszy. Otóż, moja kuzynka, w oparciu o produkty z moich pól, sadów a zimą z chłodni tworzy – bo to prawdziwa twórczość! – niezwykłe konfitury o przedziwnych, oryginalnych smakach. Miesza przeróżne składniki, eksperymentuje, ma już listę aż 12 smaków. Ostatnio wpadła na pomysł połączenia czerwonej porzeczki z kolendrą! I efekt jest naprawdę znakomity. Jej konfitury, które pięknie pachną, wspaniale smakują i równie smakowicie wyglądają na talerzyku, a są pakowane w małe słoiczki, owijane w jasne, grube płótno (tak jak to robiły nasze prababki) już mają wielu zwolenników.
Ale na tym nie koniec. To, co jest dla mnie osobiście najważniejsze, to fakt, że rodzinna tradycja na pewno nie przepadnie. Mój syn – a to rzadkie w obecnych czasach na polskiej wsi – nie uciekł do miasta, tylko pracuje ze mną. Ma wiele siły, energii i własnych pomysłów. Jest wytrwały i uparty. To między innymi dla niego – nie tylko dla siebie, bo w tym wieku już bardziej się myśli o dzieciach i wnukach – założyliśmy lokalną grupę producencką, która zrzesza kilka osób. Dwa lata zajęło nam jej zarejestrowanie, ale to dopiero początek. Najciekawsze i najlepsze efekty są dopiero przed nami. Ale praca na roli uczy cierpliwości – że na plony trzeba i warto poczekać.
smakował, fotografował i notował: Arkadiusz Szaraniec
Jeśli chcesz otrzymywać
informacje z naszej strony za
pośrednictwem e-maila zapisz się
na biuletyn informacyjny Zapisz się na biuletyn informacyjny